Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

gdzie trafi, tedy przechodzi szybko a bezbarwnie, znużony bowiem akcyonaryusz daje co prędzej zarządowi swe placet, byle jak najprędzej uciec z dusznej sali i w domu uciąć drzemkę aż do wieczornych chłodów. Kto może, wedle wkorzenionego zwyczaju, ucieka za granicę do wód. Wywożą się za granicę suchoty, katary żołądka, osłabione nerwy, tęsknoty panieńskie, posagowe pożądliwości kawalerskie i pieniądze. Ta ostatnia choroba najuciążliwsza ze wszystkich, chroniczna, a przytem nieuleczalna. Żaden doktor, to jest przeciwnie, każdy doktor pomaga do... jej rozwoju, a lekarstwem na nią jest chyba także choroba, ale jeszcze od niej gorsza i nieporównanie przykrzejsza: suchoty kieszeni.
Po redakcyach również sucho; w jednej tylko Bibliotece Warszawskiej zaszła zmiana, której koniec może być dla tego pisma wcale smutny. Oto panowie: Korzon, Lubowski, Pawiński, Struve i Szyszło usunęli się od współpracownictwa stanowczo. Do tej pory wiadomo było wszem wobec i każdemu z osobna, że pismo tak byt swój, jak i zaufanie u publiczności, zawdzięczało głównie pracy tych ludzi. Co teraz będzie? Co to będzie? Co to będzie? Istnieją obawy, że będzie to, co Osiński ironicznie na powyższe pytanie, trawestując je, odpowiedział. Tymczasem krążą najrozmaitsze wieści. Obawiają się, że w przyszłości zapanuje w piśmie tem anielski zapach, podobny do tego,