jeszcze większe? Ileż jednak mógłbym naliczyć, czy to przedsięwzięć, czy instytucyi, bądź społecznych, bądź dobroczynnych, które, poprostu mówiąc, wykukała prasa tem kukaniem ciągłem, ustawicznem, które i wam nieraz się znudziło, i dla niej nieraz było gorzkiem. A przytem pamiętajcie, że jeżeli mówi się tu i owdzie rzeczy dla naszej miłości własnej niemiłe, to nie płynie z przesadzonego pesymizmu, z nienawiści lub pogardy, ale z nader czystego źródła: z całej pełni serca rozżalonego, że gorzej jest u nas, niż gdzieindziej. Prawda, że dzienniki często swarzą się z sobą, często walczą w imię wiedzy, czy w imię środków do różnych celów prowadzących, czy nawet — co jest nagannem — z powodu osobistych jakichś niechęci — ale można rzec jednak, że, wedle francuskiego przysłowia, pierzemy naszą bieliznę w domu. Spory istnieją, obozy istnieją, ale niemasz ani jednego — wyraźnie mówię: ani jednego dziennika, któryby w zasadzie ogólnej nie dobru społecznemu chciał służyć. Właśnie owe nawoływania, owo poruszanie jednych i tych samych kwestyi, najlepiej tego dowodzi.
Nie dziwcie się więc, że i ja podniosę w dzisiejszym odcinku sprawę, o której mówiłem już kilkakrotnie. Chodzi tu znów o straże pożarne w miastach prowincyonalnych. Czy to wskutek szkód, jakie rok rocznie czynią pożary, czy
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.