Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

Już nasz taki zwyczaj, że jak tylko powstaje jaki projekt, natychmiast dajemy mu nieograniczony urlop. Niech tam jedzie sobie z Panem Bogiem, byle nam nie zawadzał. Jako przykład weźmy np. projekt muzeum przemysłowo-rolniczego. Kiedy ten projekt powstał, już nawet nie pamiętam; wiem tylko, że miał dosyć czasu, by się «ucukrować jak figa, uleżeć jak tytuń», lub jak ulęgałka. Piszą o nim, mówią o nim. Oto Wiek np. donosi, że organizatorowie jego myślą przedewszystkiem o założeniu pracowni chemicznej; dalej, że myślą założyć zbiory technologiczno-chemiczne; dalej, urządzić systematyczne wykłady etc. etc.; słowem, że trudniejby było powiedzieć, o czem to ci organizatorowie nie myślą.
Pocieszająca wiadomość, ani słowa, ale co do mnie, to ja simplex servus Dei, wolałbym, żeby mniej myśleli, a więcej robili; żeby nareszcie zrobili choć cokolwiek. Obecnie, te wyliczenia: pracowni chemicznej, zbioru chemicznego, zbioru technologicznego, odczytów, przypominają mi powiastkę o Radziwille Panie Kochanku, który, przyjechawszy raz głodny jak wilk do jakiejś karczmy żydowskiej, krzyknął, żeby mu co prędzej jeść podawali.
— Możeby Jaśnie Książę kurę pozwoli? — spytał Żyd.
— Dobrze żydzie, dawaj kurę.