Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

czyste pozwalało rozróżniać dokładnie nawet bardzo oddalone przedmioty. Ptactwo zabierało się do snu i z cichym świegotem obsiadało gałęzie drzew, rosnących przy szosie. Spokój i cisza rozlane były wszędzie, z wyjątkiem na twarzach ludzi.
Nagle oczy moje uderzyło odległe bardzo i obszerne płaskówzgórze, wznoszące się nakształt tarasu nad równiną. Wśród atmosfery, przesyconej różowem światłem zorzy, płaskowzgórze owo było pokryte jakby białawą, nieprzezroczystą mgłą, przedsłaniającą znajdujące się na jego szczycie przedmioty.
— Co to widać? — spytałem pocztyliona.
— To Pułtusk, panie! — odpowiedział.
— A ta mgła, czy też chmura, tam nad nim?
— To nie mgła, to dym z pożaru.
Istotnie był to dym, który prawdopodobnie do dziś dnia unosi się jeszcze nad miastem. W miarę jak zbliżaliśmy się do miasta, na tle tego dymu przedmioty poczęły występować coraz wyraźniej. Widać było zręby murów, dachy, wieże i krzyżyki kościelne. Na pozór nic nie zapowiadało wczorajszej klęski. Zdawało się, że cichy i spokojny gród, otuliwszy się w mgłę wilgotną, układa się do snu; zdawało się, że lada chwila sygnaturki zadzwonią jeszcze na Anioł Pański, ludziska pomodlą się po znoju dzien-