nakoniec pozwolenie przyszło, i na tem się wszystko skończyło. Co większa, pokazało się, że niema pieniędzy, niema lokalu, niema ludzi chętnych do ofiar i pracy, niema okazów w każdem podobnego rodzaju muzeum koniecznych, słowem, jak to mówią, niema tego zrobić ani czem, ani gdzie.
Oczywiście rzecz taka dałaby się przywieść do skutku tylko ofiarami ze strony ogółu, ale cóż robić, kiedy najofiarniejsze na świecie miasto, jakoś niezbyt okazało się pochopnem w tym wypadku. Na nieszczęście dla muzeum, niema w sprawie jego założenia nic, coby wstrząsało nerwy miasta, nic efektownego; jest to poprostu tylko pożyteczne. Najofiarniejsze miasto nie rozczula się w takim razie. Nie było przytem na dochód tego muzeum żadnego balu, na którymby ofiarność kawalerska mogła się wytańczyć z ofiarnością panieńską, a ofiarność ojcowska i macierzyńska przedrzemać na kanapach sali balowej. Niech to nikogo nie dziwi; nasze miasteczko właśnie dlatego nazywa się: najofiarniejsze, że u nas potrafią nawet drzemać na dochód rozmaitych spraw, mających większy lub mniejszy związek z dobrem ogółu. Drzemać na cele publiczne — czyż może być rozkoszniejsza drzemka na świecie, a zarazem czyż może istnieć sytuacya, w którejby milej było popuścić uczuciom obywatelskim wodze?
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.