nie jest tak wielką wprawdzie, żeby groziła głodem, ale przy dzisiejszym stanie finansowym obywateli wiejskich, najsłabszy nawet cios może zerwać tę wątłą, niby pajęczą nić, na której część majątków jest zawieszona.
Towarzystwo niemal co miesiąc ogłasza długie listy poległych na polu walki z ratami majątków; parcelacya, ta ostatnia dla wielu deska ratunku, utrudniona przez sumy Towarzystwa i hypoteczne; kredyt upadł.
Wogóle jest pewnikiem, że tam, gdzie kapitał użyty do produkcyi większego wymaga do opłacenia procentu, niż go może przynieść sama produkcya — tam ruina jest tylko kwestyą czasu. Ta prosta, a zarazem i straszna prawda zawisła, niby miecz Damoklesa, nad krajem. Niech mnie posądza kto chce o pesymizm, ale powtarzam jeszcze raz, że w tych warunkach rolniczych, przy dzisiejszym stanie kredytu, przy dzisiejszym stosunku kapitału do ziemi, ruina stanie się prędzej czy później powszechną.
Co potem będzie? kto się rozsiądzie w tych białych dworach, które z pośrodka lip patrzą na przechodnia? czyje pługi będą orały urodzajne, ale wysilone skiby ziemi? czyja siekiera przetrzebi do reszty i tak już przetrzebione lasy nasze? — łatwa odpowiedź. Kto jej nie może znaleźć, niech spojrzy na sąsiednią nam prowincyę Poznańską.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.