Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

Towarzystwa Dobroczynności, który miejscowe, tuczone zupą rumfordzką muchy pstrzą, jak im się tylko podoba, a okazowe dziady i baby podziwiają z palcem na ustach; miłe, powiadam, jest to wszystko, ale właśnie dlatego, nie trzeba się zbyt przeciążać zajęciami. Kto dźwiga na sobie ciężar miłosierdzia publicznego, niechże go dźwiga obu ramionami. Nie można jedną ręką podtrzymywać upadającą ludzkość, a drugą chwytać za ogon własną, czysto prywatną srokę. Skutek tego taki, że i sroka ucieknie i upadająca ludzkość rozbije nos o kamienie. Taka jest moja rada i takie moje obawy. Nie będę się sprzeczał, że każdy człowiek ma swoje zajęcia, kto ich jednak ma tyle własnych, że nie pozwalają mu zająć się jak należy publicznemi, niech dla platonicznego tytuliku ich nie tyka, inaczej i jedne i drugie na szwank narazi.
Ale to jeszcze nie wszystko. Łacińskie przysłowie mówi: Bis dat, qui cito dat, co się da także na język polski przełożyć i w ten sposób, że wszelka pomoc, aby była skuteczna, musi być natychmiastowa, inaczej nic nie warta. Tymczasem, ile wiem, pieniądze uzbierane z widowisk i składek, pościel, bielizna i ubiory, ponadsyłane przez prywatnych, w chwili, gdy piszę te słowa, nie są jeszcze odesłane na miejsce. Zwłoka ta jest, co prawda, dla mego prostac-