niała giełda nakształt wiedeńskiej, połowa z moich wiejskich czytelników, zamiast gospodarować na wsi, mieszkałaby «dla edukacyi dzieci» w Warszawie. Chorowalibyśmy na to tak, jak sąsiednia Galicya. Ta gorączka w mniejszym lub większym stopniu wrodzona jest wszystkim klasom naszego społeczeństwa. Czyby kto uwierzył, że zapalano się u nas — oczywiście mówię o niższych klasach — nawet do loteryi fantowych, do owych, jak dowcipnie Kuryer Świąteczny nazwał: wydeptalno-figęwygrywalnych zabaw. Zapalano się. Wydawali ludzie nie przez filantropię, ale przez chęć wygrania więcej na bilety niż mogli.
Obecnie już to się skończyło. Adju Fruziu! loteryi już żadnych wcale nie będzie. Oto, do czego prowadziłem.
Pozostaje i pozostanie jednak jeszcze przez dłuższy czas jedna loterya — a przynajmniej coś arcy podobnego do loteryi: potyczka premiowa. Kantory nasze sprzedają na nią promesy, na których podobno jest bardzo drobny wprawdzie, mikroskopijny nawet, ale jednak przez silnie powiększające szkła zdrowego rozsądku napis: «Obiecanka cacanka, a głupiemu radość». Napis ten jest podobno we wszystkich językach. Co do mnie, nie czytałem go, bo jak żyję, nie widziałem promesy, a bilety pożyczkowe tylko przez szybę.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/019
Ta strona została uwierzytelniona.