i... pokazują sobie zęby. Z jednej strony materyalizm, chęć złota, użycia, z drugiej natrafiam jeszcze na wiele wprost przeciwnych przymiotów. Spytacie: skąd mi się o nich mówić wzięło? Ach! gdybyście słyszeli tak, jak ja, ilu dyabłów i piorunów wzywają od kilku dni pobożni, śpieszący spacerowemi pociągami do Częstochowy, gdybyście słyszeli, jak klną, nie zwątpilibyście jeszcze o ich gorliwości i mnóstwie innych czysto idealnej natury przymiotów. Zamęt tam, tłok, gwar, nawoływania, prawdziwy sądny dzień, a sceny nieraz dzieją się tak zabawne, że warto ich posłuchać.
— Czego tak strasznie klniesz, obywatelu? — pytam pewnego dżentlemena, ubranego w płócienny, biały kitel, wykrzywione buty, i wydzielającego zdaleka silną woń spirytusu pomieszanego z zapachem wędlin.
— A czegóż się tłoczą? — odpowiada, ściskając różowy bilet do klasy czwartej w brudnych rękach. — Czego się tłoczą? czego się pchają?
— Przecież robisz to samo.
— To co innego. Człek jedzie zrzucić z karku grzychy. Ale się te zbereźniki nawet pomodlić nie dają. A! żeby ich...
Tu następuje staranne i sumienne wyliczenie kolek, paraliżów i innych mniej więcej równie
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/021
Ta strona została uwierzytelniona.