telna. Jest sobie dwoje ludzi, mąż i żona, których wzajemne pożycie i szczęście, podkopane lekkiem przeniewierstwem męża, kruszy się jak uschła gałązka. Rozchodzą się — cierpią jedno zdala od drugiego. Ona nie chce przebaczyć — on odtrącony i oburzony surowością małżonki, posądza ją o brak serca i stara się zapomnieć — wreszcie godzi ich jednak miłość drzemiąca pod osłoną obojętności, wspomnienia dawnego szczęścia, i nakoniec dziecię. Oto i treść. Na pozór zdawaćby się mogło, że autor idzie tu śladem Dumasa syna, ale tak nie jest. Autor nie ma bynajmniej zamiaru pisać kodeksów małżeńskich, — dowodzić, że wiara małżeńska lepszą jest od wiarołomstwa, lub wreszcie rozstrzygać, kto komu powinien głowę ukręcić. Fakt przeniewierzenia się, przyjmuje autor jako spełniony. Przeniewierstwo służy mu tylko za powód, wywołujący katastrofę, który to jednak powód, względnie do samej tendencyi utworu, mógłby być w ostatnim razie zastąpiony przez każdy inny, byle psychologicznie równie silny. Tendencya sama leży w tej prawdzie, że ilekroć jakaś katastrofa połamie stosunki ludzkie, wówczas na pytanie: kto winien? — niema odpowiedzi. Niema przynajmniej wtedy, jeżeli z pojęciem winy łączymy pojęcie wolnej woli ludzkiej, czyli inaczej mówiąc, winne same stosunki ludzkie, winne charaktery ludzi, winne temperamenty, winne
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/027
Ta strona została uwierzytelniona.