i śmiałe wizyty w klatkach, to rzeczy pełne efektu. Napędziłyby one niejedną złotówkę do kieszeni przedsiębiercy, a jak się zdaje, o to głównie mu chodzi. Niech się bawią ludzie, jak chcą, byle płacili! Oto jedyna zasada, na której się zawieść nie można.
A propos publicznych zabaw, będziemy mieli niezadługo loteryę fantową. Będzie to, jak mówią, już ostatnia, poczem niedola Saskiego ogrodu skończy się raz na zawsze. Posiedzenia komitetu odbywają się już od dni kilku i jeszcze parę dni potrwają. Są to sobie małe sesyjki, na których zajmują się rozkładaniem rozmaitych obowiązków na członków komitetu i obmyśleniem ogólnego planu zabawy. Co do tego ostatniego zadania, zaprawdę niema się nad czem namyślać i głowy sobie łamać. Plan zabawy! — nic nad to prostszego. Ustawia się kilkanaście namiotów i sklepów, sprowadza się z pomocą afiszów wielki tłum ludzi, pozwala mu się napawać à discrétion wonią starego łoju płonącego w iluminacyjnych lampach, deptać również à discrétion trawniki, kupować mnóstwo zwiniętych kartek, rozwijać je z ciekawością i przedłużać miny na dwa łokcie, na widok, że są puste. Do namiotów zaprasza się przytem piękne damy, ozdabia się kolorowemi wstążeczkami butonierki kilkunastu młodziutkich galopantów, którzy podczas trwania uroczystości sądzą, że równowaga
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.