liwstwie, albo prawdy przysłowia, że tonąc brzytwy się chwyta. Chodzą dalej na one igrzyska i młodzieńcy, bo pomiędzy nimi w Warszawie są przynajmniej trzy części takich, którzy nie wiedzą, co po czarnej kawie robić ze swoją osobą, ze swemi binoklami, ze swymi papierosami i ze swemi minami z głupia frant. Chodzą wreszcie dzieci, rzemieślnicy, klasy służebne, dla tego, żeby coś wygrać. Wogóle jednak liczba amatorów tych tratujących rozkoszy, zmniejsza się coraz bardziej, i loterye, ani pół tego nie przynoszą dochodu, co dawniej. Dodajmy, że deszcz, który raz na zawsze wziął dni loteryi w arendę, narobi o zakład trzy razy więcej szkody w ubraniach, niż wynosi cały dochód z rozprzedaży biletów; dodajmy jeszcze, że dochód ten, rozdzielony na części wedle wyznań, wcale nie jest dla Towarzystw Dobroczynności pojedyńczo wziętych znakomitą i niezbędną pomocą, a zgodzimy się, że w tem wszystkiem skórka za wyprawkę nie starczy, i że jak na tak wiele przygotowań, zwykle za mało bywa dyalogu.
Swoją drogą, skoro jeszcze jedna loterya jest już rzeczą postanowioną, niechże więc komitet czyni wszystko, co do niego należy, niech się namyśla, niech sobie głowę łamie, niech składa sesye, posiedzenia, wnioski — owszem: może to robić tem gorliwiej, że robi po raz ostatni.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/044
Ta strona została uwierzytelniona.