poznajomić z niemi czytelników. Był ów pomnik pierwiastkowo przeznaczony do jednego z naszych kościołów. Tymczasem któż zdoła przewidzieć przyszłość? — właśnie teraz dopiero rozpoczęły się szkopuły. W chwili, kiedy wyszukiwano najodpowiedniejszego miejsca na pomnik, dostrzeżono: z jednej strony straszną odpowiedzialność, jaką na siebie ściągano, umieszczając pomnik w kościele, a z drugiej okropne skutki, jakie dla całego warszawskiego katolickiego świata z umieszczenia owego wyniknąćby mogły. Czy to herezya, czy nie herezya? czy profanacya, czy nie profanacya? — oto pytanie, które jak Hamletowskie: «być albo nie być?» powstało nagle w umysłach. Zmarły był wprawdzie genialnym i przez cały ogół ukochanym artystą, ale czy był takim, jak to rozumieją nasi modlący się z francuskich książek wychowańcy tutejszych salonów: czy był dostatecznie przekonany, że czarny pilśniowy kapelusz o nadzwyczajnie szerokich skrzydłach jest widocznym znakiem największej doskonałości chrześcijańskiej? czy zgadzał się zawsze ze świątobliwemi zasadami dzieła zatytułowanego: «Życie nie jest życiem, czyli wielki błąd dziewiętnastego wieku»? słowem: czy wierzył w powyższe i wiele innych najnowszych prawd, bez których żaden warszawski wyznawca nie może być w opinii dobrze urodzonych pań i panów zbawionym? Wszystko
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/075
Ta strona została uwierzytelniona.