łapie z tyłu solidarny z nim drugi, tego znów trzeci, tego z kolei czwarty, piąty, i cała ta kawalkada, podobna do pociągu kolei żelaznej, w którym lokomotywą jest dłużnik, a wagonami wierzyciele, przebiega przed oczyma zdumionych i przestraszonych widzów tem śpieszniej, że lokomotywa dokłada wszelkich sił, żeby otrzymać najwyższą możliwą dla pośpiesznych pociągów szybkość.
Otóż to nazywa się w języku i na bruku warszawskim: kwestyą wschodnią. Nasza złota młodzież, na wzór Anglii, radaby jej nie poruszać nigdy, wschodnie zaś żywioły dążą do rozwiązania jej, ile razy zdarzy się dobra po temu sposobność. Co do mnie, wyznam szczerze, że nie lubię kwestyi wschodniej, i jeżeli wspominam o niej, to tylko dla uspokojenia moich czytelników. Złe języki rozpuściły wieść, jakoby przyczyną długiej nieobecności «Chwili obecnej» były właśnie takie politycznej natury powody, o jakich wspomniałem przed chwilą. Otóż niema w tem ani za grosz prawdy. Podróżowałem, oto wszystko. Tem się tłómaczy moje milczenie. Podróż moja trwała wprawdzie o wiele dłużej, niż pierwotnie zamierzałem, nie stało się to jednak z mojej winy.
Ponieważ w omnibusie, którym jechałem, jeden koń był kulawy, drugi ślepy, pocztylion zaś miał febrę — co wiorsta więc odpoczywał
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.