polsku, nic dziwnego, bo się źle rozumie po polsku. Ot, naprzykład, chevalier de Zielonogłowski, cóż on winien, że nie zna dobrze swojego języka? Od najmłodszych lat miał guwernera, bardzo zresztą dystyngowanego i w dobrym duchu człowieka, niejakiego Monsieur d’Orangoutang, który, jako cudzoziemiec, nie mógł go wyuczyć tutejszo-krajowego języka; następnie, doszedłszy do lat młodzieńczych, chodził w Paryżu do szkoły Mabile... chciałem powiedzieć: centralnej, której jakkolwiek nie skończył, nabrał za to manier w Bulier... chciałem powiedzieć foubourg S. Germain — i bądź co bądź dał piękny przykład, że w dzisiejszych czasach najbogatszy nawet i najlepiej urodzony człowiek musi mieć jakąś specyalność, choćby polegającą na umiejętnem wygładzaniu i utrzymaniu paznogci. Mówię to wszystko dlatego, że mimo tak cudzoziemskiej edukacyi, chevalier ucieszył się jednak razem z innymi, że będzie mógł czytać Kraszewskiego. Wogóle zapewniam was, czytelnicy, że całe to towarzystwo, w które was wprowadziłem, oddycha jak najlepszemi chęciami. Prócz tego wszystko to są tak mili ludzie, że pewno nie oprę się chęci poznajomienia was w następnych odcinkach szczegółowo z każdą wyżej wymienioną przeze mnie osobistością. Dziś tego uczynić nie mogę, zabrałoby mi to bowiem zbyt dużo czasu, dlatego poprzestanę na powie-
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.