nych t. p. powszechno-europejskich, kosmopolitycznych wynalazkach, a tak drobiazgowo zajmujemy się tem, co się dzieje u nas za piecem? Czyż chcemy być prasą z Zapiecka? Rzeczy ogólne — panowie! — oto pole, na którem możemy okazać zarówno naszą inteligencyę i oczytanie, jak rozwinąć potoki wymowy, w której tak skąpiemy czytelników, że aż się będą krztusili. Przedewszystkiem nie zaczepiajcie instytucyi i ludzi — bo inaczej trafiać się wam będzie to, co trafiło się mnie niedawno — to jest, że pewien dygnitarz z Lombardu wezwał mnie, żebym się zjawił i wytłómaczył z tego, com pisał i myślał o pomienionej instytucyi.
Zjawić się tam wprawdzie nie zjawiłem, choćby dlatego, że jestem sobie zwyczajnym śmiertelnikiem, złożonym z ciała i kości, nie zaś żadnem spectrum, ubranem w białe prześcieradło — ale nie mniej wziąłem naukę do serca i postanowiłem sobie, że jeżeli odezwę się kiedykolwiek o jakiejkolwiek instytucyi, uczynię to zawsze z najwyższem dla niej i osób w skład jej wchodzących uwielbieniem.
Tą właśnie myślą natchniony, dałem wam sielankowy obraz i odmalowałem, wedle sił, krajobraz drogi, wiodącej od Pociechy do Warszawy. Nie mogę jednak ukryć, że w obrazie tym są dwa cienie, psujące ogólną jego harmonię. Pierwszym z tych cieniów jest nietrwałość
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/157
Ta strona została uwierzytelniona.