ślicie. Ruszacie ramionami, stukając się palcem w czoło. To! to! I ja tak myślę. Cóż tu robić? mówią, że zimna woda na takie rzeczy dobra. Patrzcie: oto teraz pan Naprej (imię wieszcza, a może tragikomiczny pseudonim) został sam; chodzi niespokojnie, po chwili staje i śpiewa. Pieśń jego rozbiłem na dyalog między nim a czytelnikiem i podaję ją, jak następuje:
«Znam siebie. Znam myśli moje.
«Znam uczuć mych siłę.
«Chciałbym pieśń jedną wyśpiewać,
«Jedną tylko, zanim mnie złożą w mogiłę».
Ale nie fatyguj się pan dobrodziej! Proszę, jak o największą łaskę: nie fatyguj się pan dobrodziej!
«Ach resztę życia oddałbym,
«Żebym tylko mógł wyśpiewać».
Bogu dzięki, że mu coś zawadza; ale jakoś wysila się, aż potnieje. Oj! gotów naprawdę zaśpiewać. (Głośno): Zlituj się pan!
«Ja muszę śpiewać,
«Muszę! póki życie wre w łonie».