cia część członków, to prawda, ale gdyby przychodziło tylko trzech, to byłoby widocznie także wszystko jedno. Widocznie członkowie znają siebie doskonale, a zarazem nie zapomnieli jeszcze matematyki i wiedzą, że zero, zero a zero, wypadnie zawsze zero. Ja, co prawda, byłem zawsze jak najgorszym uczniem matematyki, skutkiem czego nawet po każdym przyjeździe na wakacye do domu miewałem pewne hałaśliwe zajścia z rodzicielską powagą, o których wolę zamilczeć, ale przecie rozumiem niebywających na posiedzeniach członków, bo jeszcze takie proste rzeczy pamiętam. Otóż powiem wam, że ci, którzy nie przychodzą na mocy tej zasady: 0 + 0 + 0 = 0, czynią to z przekonania, że czy na posiedzenie przyjdą, czy nie przyjdą, obrady zawsze wypadną jednakowo. Umysły tych członków, jak wszystkich znakomitych myślicieli, spokojne są i ciche, niż woda. Gdy jaka kwestya, np. kwestya bytu lub niebytu Resursy, uderzy o ową wodę, zrobi się kilka kółek, dziwnie także do rur podobnych, coraz większych, coraz słabszych, i znów uspokoi się wszystko. Cóż może być piękniejszego, niż spokój? — nie mącić więc spokoju członków! niech lepiej Resursę dydko porwie! Choć z drugiej strony, jeżeli twierdzicie, że ci członkowie nie myślą zupełnie o sprawach Resursy, tedy krzyknę: Kłamstwo! — aż mnie od morza do morza usłyszą.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.