własnej łodzi; zamknięty w sobie, z oczyma utkwionemi w niebo, z harfą w ręku, spokojny śród burzy, woła do Pana:
»Ty mnie wieź, ty steruj sam; tak skończę bieg wcale.
Na tem kończą się pieśni Sępa. Lubo ogólnie słabsze są od sonetów, trzeba wyznać, że i w nich obok rozlicznych usterków formy, pojawiają się tu i owdzie przebłyski prawdziwego talentu. Gdzie tylko poeta modli się, tam natchnienie unosi go w czarowną krainę poezyi, tam z wezbranej piersi płyną mu słowa gorące, serdeczne, tam wreszcie może nie jest artystą, ale jest wieszczem. Mozolna forma, oto największy grzech Sępa. Sam język, jako materyał, często nadzwyczaj bogaty i obfity, ale układ sprzeciwia się naturalności i prostocie.
Epitafia, epigramata i inne drobne wierszyki Sępa, mniej zasługują na naszą uwagę; z jednej strony jako okolicznościowe, w niczem nie odnoszą się do samego autora, z drugiej, jako drobne a także sztuczne, niewiele pouczają nas o jego talencie. Jest w nich gdzieniegdzie wiele delikatności uczucia, wiele tkliwości, ale są też i takie, które przesadą zakrawają na panegiryki epoki makaronicznej. Do najpiękniejszych liczymy «Nagrobek jednej panie». Cztery początkowe wiersze tego nagrobku są zimne