nie mogły znaleźć odpowiedniego modus vivendi między sobą. Gdzieniegdzie zwyciężyła reforma, gdzieniegdzie dawny kościół pozostał panującym, a długoletnie dopiero doświadczenie miało nauczyć ludzi, że między interesami świeckimi a religijnymi taka zachodzi różnica, iż zgoda pierwszych nic nie cierpi na odrębności drugich. Łatwo byłoby, wziąwszy takie utwory polemiczne Miaskowskiego jak: »Do Macieja Rozentretera, głupiego i hardego ministra», «List Marcina Lutra z piekła do swoich», lub «Na zbór łysy w Poznaniu» — łatwo powiadam okrzyczeć go za człowieka ciasnych wyobrażeń, nietoleranta, sekciarza i t. p. Ale pamiętajmy, że i strona przeciwna nie uprzejmiej odzywała się o ludziach dawnych zasad, że i różnowierstwo wcale nie odznaczało się tolerancyą, że nie przebierało w środkach, a gdzie mogło, oddawało przeciwnikom wet za wet. Nie można więc bezwzględnie potępiać stronników katolicyzmu a z nimi i Miaskowskiego. Inna rzecz co do Jezuitów, tych dawno potępiły dzieje, jako takich, co w samolubnych, korporacyjnych widokach, sprowadzili dzikość i ciemnotę wyobrażeń, dziwactwo, egoizm i prywatę. Jeżeli zdołali jednak stać się wyrazem stronnictwa katolickiego, to tylko z tego powodu, że początkowo zupełnie różne od późniejszych zdawali się mieć cele i że istotnie wydali z pomiędzy siebie kilka nader celujących zdolności. Miaskowski nie był
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 77.djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.