anielskość i pół-dziecięcość, która sprawia, że mężczyzna-kochanek zarówno je czci, jak kocha, że jemu samemu wydaje się świętokradztwem każda śmielsza, bardziej zmysłowa myśl o nich, słowem «że je uwielbia na martwym (nawet) obrazku, iż nie śmie licem skalać ich bezbronnych ustek». Są to niby polne kwiaty z polskich łąk. Zresztą istoty, których mniej lub więcej doskonałe typy są dosyć częste, dają się widzieć u nas, nietylko na scenie teatru Rozmaitości, w rolach p. R. Popiel, ale i w życiu. Taką jest Klarcia. Między nią a Sabiną rozpoczyna się teraz w sercu pana malarza walka, w której zwycięstwo wkrótce przechyla się na stronę tej ostatniej. Pan Kazimierz (malarz) rzuca się w objęcia Sabiny z duszą i ciałem — ale miłość ta, wkrótce staje się dlań wieńcem splecionym z róż i cierni. Sabina zgadza się być jego kochanką, ale nie chce zostać jego żoną. To wcale inna rzecz! Odda ona rękę jakiemu grubemu John Bullowi, który jest bogaty jak król, a głupi jak królewskie — midasowe uszy. Kazimierz płonie zazdrością, rozpacza, szaleje i wkońcu — pewnego wieczora po wyjściu z teatru, zrozpaczony, wzburzony, zgorączkowany, nawpół już waryat — szukając Sabiny, zachodzi w obłędzie przed domek Klarci i pada zemdlony u jego progu.
Tu następuje przełom. Sztucznie podsycana namiętność musi wreszcie runąć jak pałac z kart.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 77.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.