Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

zna, mało kto miał sposobność podziwiać ową mieszaninę siły, słodyczy i natchnienia, jaką tu znaleźć można w każdym prawie ustępie.
A zapewne i niewielu wie przytem, że, kiedy poeta kreślił ów cudny obrazek włoskiej nocy, wówczas może nad jego głową inna noc rozciągała ciemne skrzydła; nad czołem świecił mu miasto naszej niedźwiedzicy krzyż południowy, a z niedalekich pustyni Sudanu może dochodziły go właśnie głębokie basowe głosy lwów, groźne i majestatyczne zarazem, jak huk grzmotów.
Wówczas i poeta chwytał pióro w rękę; ale myśl jego, zerwawszy się, jak ptak, z afrykańskiego brzegu, biegła w strony ojczyste, gdzie Boh szumi srebrną wodą, gdzie oko tonie w bezbrzeżnej równinie stepu, wiatr grywa na cienkich źdźbłach trawy, a pierś kozacza, niby w ekstazie zapamiętania, nie może pohamować wykrzyku: Hej! hej! wy fale sine i stepy bez końca!
Więc z pod pióra poety płynęły dumki i rusałczanki. Ta smętna nuta ukraińska wśród afrykańskiej nocy, nad brzegiem Zanzibaru! ma to w sobie coś dziwnego.
Jedyny większy utwór Jabłońskiego, „Gwido“, maluje młodzieńca, który, porzuciwszy ojca, matkę i szlachecki dworek rodzinny, pogonił za ideałem sztuki, do którego chciał dojść, „choćby przez płomienie“. Ojciec umarł z roz-