Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/032

Ta strona została uwierzytelniona.

wiele jest prawdy. Cała np. najmłodsza generacya poetów, nie dość, że sama się żywi okruchami ze stołu Słowackiego, ale, przerobiwszy je na przysmak własnego wynalazku, i nas nim częstuje; gryziemy wiec „tęcze i obręcze — męki serdeczne i tajne cierpienia“ — a popijamy „sekretnie wylanemi łzami“.
Hola panowie! każdy z nas był na uczcie, dawanej przez samego Słowackiego; a kto nie był, ten może być jeszcze, boć pisma jego nie zaginęły. Prawda, że podlewacie owe okruchy Heinowskim sosem, aleć i Heine nie za górami. Utwory wasze tak się mają do ich utworów, jak sztuczne fajerwerki do wybuchu Wezuwiusza. Podmiotowość mistrzów ma to do siebie, że ogarnia przedmiotowość. Sam Słowacki powiada o jednym ze swych bohaterów, że:
Czuł za trzech ludzi, a więc żył potrójnie.
W tem i rzecz, że wielcy mistrze już nie za trzech, ale za miliony ludzi czują; dlatego w ich uczuciach, napozór osobistych, znajdują echo uczucia milionów, i dlatego uczucia mistrzów obchodzą wszystkich. Inna cokolwiek sprawa z tymi, który czuć zaledwie za siebie umieją; ci nie mogą wymagać za spis swoich sentymentów ani sławy, ani pieniędzy (w języku poetycznym „mamony“), ani współczucia. Zdradza cię kochanka? — przykra rzecz, zapewne; ale trudno wymagać, abym nad tem płakał, skoro mnie moja nie zdradza. Zamiast