Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/050

Ta strona została uwierzytelniona.

każdej nowości nasi przodkowie. Prawda. Niedługo poczekawszy, temu, kto da coś na ubogich wolno będzie zupełnie nie znać znajomych, nie odpowiadać im na pytania, sypiać w towarzystwach, uciekać w salonie od kobiet do zielonego stolika lub papierosa i kawalerskiej gawędki, nie starać się o panny… Przepisy grzeczności towarzyskiej dotąd dawała Francya; dziś Niemcy nie chcą nic brać od niej, prócz prowincyi i miliardów, starają się kroczyć po tej drodze samowolnie. Jak widzimy, pierwsze kroki stawiły bardzo szczęśliwie.
A jednak, są tacy, którym się to podoba; każda rzecz znajdzie zwolenników — „każda Rózia znajdzie Józia“, jak mawiali nasi przodkowie. Ostatnie przysłowie, jako świętą tradycyę, przechowała ze szczególną pieczą i troskliwością płeć piękną. Dziś robi się, co może, aby owym Józiom ułatwić znalezienie tego, czego nie zgubili, a czego, jak wielu twierdzi, nie szukają dość gorliwie. Od tego Saski ogród, od tego Dolina Szwajcarska, od tego koncerta. A rauty, a teatr? Nasze panie, a raczej panny trzymają się zasady: „Aide-toi et Dieu t‘aidera“. Ale to nie zawsze prowadzi do małżeństwa.
Ach, te małżeństwa! jakże dziwnie się one nieraz kojarzą czasem! i tak niespodzianie, że cały świat ze zdumieniem dowiaduje się o nich. Ja sam… (tu piękne czytelniczki zaczynają się mną nieco interesować) — ja sam znam jedno