bie chustami z łodzi do łodzi lub śpiewają pieśni, których echo daleko niosą fale. Płeć piękna wydaje okrzyki przestrachu, spowodowane kołysaniem łodzi; mężczyźni wtórują im śmiechem, który, jako dowód odwagi, jest zarazem sposobem zdobywania serc. Słowem, weseli się wszystko i raduje, a oczom przedstawia się bardzo piękny widok. Kto wie jednak, czy nie piękniejszy jeszcze, a pewnie prawdziwiej romantyczny widok jest nocą, gdy mgła w fantastycznych kłębach pokryje brzegi, na galarach błyszczą dalekie światełka, czasem uszu doleci piosnka flisaka; czasem na mrocznem tle zarysuje się parowiec i, odetchnąwszy dymem, jakby z czeluści piekielnej, rozsypie złote snopy iskier, po których głębsza jeszcze ciemność na falach.
Kto umie po naszemu i sercem patrzeć na nasze piękności, ten nie potrzebuje z nudów szukać brzegów Renu. Mogłoby nam być wcale nieźle w naszym kącie. Klonowicz mówi:
Kraina cała na żyznym zagonie
Zasiadła, jakby u Boga na łonie.
Otóż i my, czytelniku, dlategośmy prawili ci o Wiśle i jej pięknościach, byś nie szukał ich zagranicą, ale baczył na bliższe ci, tuż pod ręką leżące. Czas bowiem kąpielowy zbliża się, a z nim chwila odlotu zagranicę rozmaitego ptactwa wędrownego, któremu przykrzy się lato we własnych gniazdach. Jedni tam dążą rze-