Z czasem jednak do tej pożytecznej walki, toczącej się w naszej prasie, stanęły do zapasów i inne, lichsze, bardziej prywatnej natury żywioły, z którymi przyjdzie nam obecnie się rozprawić. Żywioły te, nazwane po imieniu, są: interes wydawców i miłość własna piszących.
Dla wydawcy zyskanie jak największej liczby stronników dla naczelnej idei pima równa się pozyskaniu jak największej liczby prenumeratorów; dla piszącego zwycięstwo idei, za którą walczy, równa się oklaskom, popularności, sławie, zadowolonej miłości własnej — za czem znów nieodstępnie idzie większy popyt, większe wynagrodzenie i t. p.
Rozumiemy, że tego rodzaju pobudki mogą i muszą oddziałać na słabą naturę ludzką; niemniej jednak są one wobec szerszych celów społecznych lichą szatą, dobrą na pierś, krojoną według „miary krawca nie Fidyasza“.
A na nieszczęście, gdzie tylko pobudki takie wejdą w grę życia i walki, tam z wielką szybkością stają na pierwszym planie, przez co i walka sama traci również szlachetny charakter, a staje się marnem mąceniem wody, paszkwilem pełnym cierpkości, wzajemnem rzucaniem na się ogryzionemi kośćmi, hipokryzyą względem publiki, zdradą względem idei.
A teraz pytanie, czy u nas tak nie jest? czy w prasie naszej nie słychać od niejakiego
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.