sterne grzywki na czołach dziewiczych i widocznie, rozczulony losami Amelii, gwizdał sobie rzewnie żałośliwe piosnki pod dachem, jakby dla wyręczenia orkiestry, której zgrabiałe ręce tępo jakoś chodziły w międzyakcikach.
Publiczność także zachowywała się chłodno, czemu zresztą i dziwić się nie należy. Złe humory były widoczne, a nigdy człowiek nie jest mniej zdolny do wzruszeń, jak kiedy napadnie go zły humor. To też w chwili może najbardziej wzruszającej, gdy zamknięta w więzieniu Amelia mówi do starego sługi:
Powiedz, że pod tym ołowianym dachem
Zimno… mi — ja mam febrę.
Jakiś gruby jegomość, siedzący obok mnie, zawołał:
— E! żeby ona wiedziała, jak nam tu pod tym drewnianym dachem zimno, toby się z nami nie pomieniała z pewnością!
To rzekłszy, bez śladu rozczulenia, podnosił kołnierz paletota, zapinał się na wszystkie guziki i mruczał:
— Oto są przyjemności miejskie w lato.
Istotnie, iluż to humorystów, rysowników i pisarzy, można powiedzieć, znęca się nad przyjemnościami wiejskich mieszkań — kiedy tymczasem ma i miasto swoje, wcale nie gorsze i wcale nie mniej godne ołówka lub pióra przyjemności. Jak miłym jest naprzykład widok po ulewnym deszczu, kiedy ulicami huczą i pienią
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.