się bujne, pełne mniejszych i większych wodospadów potoki — kiedy bruk pod falami znika z przed naszych oczu, a przechodzień, pogrążając nogę w chłodne wody, nie wie, czy trafi na grunt kamienisty, czy na pokład błota, czy nakoniec na jaki ściek otwarty. Wówczas brak tylko gondoli, a Warszawa mogłaby walczyć o lepsze z Wenecyą. Nie wszystkim to się wprawdzie podoba; niektórzy krzyczą nagwałt o kanalizacyę; ale są to zmateryalizowani i bezduszni zwolennicy nowości, którzy jakieś zagraniczne wymysły ośmielają się wyżej stawiać nad nasze czysto swojskie widoki natury.
Inne znów przyjemności pociąga za sobą pogodny i skwarny dzień letni, kiedy to słońce, odbite od murów, oślepia oczy, nogi lgną w asfalt, a atmosferę przepełniają tumany kurzu. Pod względem kurzu niektóre ulice są szczególniej uprzywilejowane. Tradycya jeżeli nie niesie, to mogłaby nieść, że naprzykład Marszałkowska ulica zbudowana była na rozstajnych drogach, gdzie za króla Ćwieczka „złe“ wyprawiało harce na przestrach podróżnym. Istotnie, dzieją się tu nieraz rzeczy zadziwiające. Idziesz sobie naprzykład w najspokojniejszy dzień, kiedy powietrza nie wzrusza najlżejszy powiew wiatru — raptem przed tobą, lub za tobą zakręci się coś na bruku ulicznym, zaszumi — i ni stąd ni zowąd podnosi się słup
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.