Ale już dosyć o brukach. Prawdziwy mieszczanin szuka latem miejsc nie brukowanych, a porośniętych drzewami; pójdźmy więc za nim, w te zwłaszcza, gdzie jak np. do Saskiego ogrodu nie chodzimy codzień.
A tu, mój czytelniku, zawiodę cię do naszych mleczarni. Jeżeli w dzień zgrzałeś się, zapociłeś, zakurzyłeś i zmęczyłeś, chętnie wieczorem podążasz pod chłodne dachy płócienne, gdzie wiatr potrząsa liściem drzew, gdzie czuć zapach razowego chleba i serwatki, gdzie kwaśne mleko, ukryte pod cienkim płaszczykiem śmietany, przejmuje chłodem atmosferę — i gdzie wesołe nimfy, roznosząc nabiał, wśród śmiechu i gwaru uprzyjemniają ci chwile. Mleczarnie są zarazem i szkołą dla młodzieży, która, ukończywszy dzienne studya, w budkach z wodą sodową, śpieszy tu wieczorami uczyć się towarzyskiego szyku i galanteryi dla płci niewieściej. Wówczas to będziesz podziwiał z jednej strony zapas dowcipu i humoru naszych złotych i pozłacanych młodzieńców, z drugiej zręczność posługujących nimf, które, nawoływane ze wszystkich stron, zatrzymywane, ciągnięte za wszystkie części ubrania, umieją jednak wywikłać się z owego labiryntu rąk, nóg i nawoływań, umieją odpowiedzieć na każdy dowcip, na każde słówko, oddać uśmiechem za uśmiech, a nadewszystko nie rozlać ani kropelki mleka.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.