dalce zmienić w łagodne baranki; niechby tylko najniecierpliwszym z nich dali za połowę ceny mieszkanie, a zobaczylibyśmy!
Ale próżne to życzenie! W tym świecie wszystko jest walką, walką o byt, jak się mówi w dzisiejszych czasach; walczą właściciele miejscy ze swymi lokatorami, walczą wieśniacy z ratami Towarzystwa Kredytowego, walczy głos opinii publicznej, który chce, by projekt giełdy produktów wypracowany był wkrótce, z komitetem giełdowym, któremu nie chce się wygotować tego projektu wkrótce; walczy idealizm z pozytywizmem, słowem: walka wre ciągle zacięta i nieubłagana.
Literaci mieli jednak dotychczas coś, co ich godziło. „Dobro ogółu!“ — powiesz, czytelniku? Dobro, niech będzie i tak, ale oprócz dobra ogółu było jeszcze coś innego, a mianowicie czarna kawa, którą reprezentanci starej i młodej prasy, przepomniawszy na poobiednią chwilę wzajemnych walk i nienawiści, zapijali dotychczas w najlepszej zgodzie, w cieniach drzew Saskiego ogrodu w istniejącej tam cukierni.
Trudno bo inaczej wytłómaczyć, dlaczego ludzie, którzy częstokroć suchej nitki nie zostawiali na sobie w dziennikach, tam siedząc obok siebie, rozmawiali życzliwie i po przyjacielsku, obgadując wprawdzie nieobecnych, ale nie mówiąc sobie nigdy impertynencyi w oczy. Niektórzy chcieli w tem widzieć pacyfikacyj-
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.