ściej za drzwi wyrzucają za nieregularność w odnoszeniu numerów. Pierwsi, to jest Codzienni, utrzymują, że wyrzucają ich wprawdzie często, ale biorąc ich przez omyłkę za drugich, to jest Warszawskich; drudzy zaś, że wylatują równie często, ale poczytywani za pierwszych. Walka ta rozpoczęła się w szpaltach Kuryerów, z dalszym zaś, interesującym jej przebiegiem poznajamiać mają publikę wyżej wspomnieni przez nas Homerowie, to jest roznosiciele Świątecznego.
Kto dziś nie polemizuje i czy są rzeczy, o które nie spierano się już po dziennikach? Czasem też chodzi o co innego niż walka głosi. Porównanie amerykańskiego kaznodziei, małych sprawek do śpilek, tem słuszniejszem nam się wydaje, że częstokroć sprawki owe umyślnie dlatego bywają poruszane, by się wzajemnie, jeżeli już nie zabić, to chociaż ukłuć.
Mógłby i tym razem kto złośliwy pomyśleć, że w owej wojnie roznosicieli nie chodzi o nich samych, ale pierwszy z Kuryerów (Codzienny), który rozpoczął polemikę, rozpoczął ją dlatego, by, oskarżywszy przeciwnika o nieregularność w odsyłaniu numerów, psuć mu sprawę między prenumeratorami. W ten sposób śpileczka miałaby koniec zatruty, a wojna nie przestawałaby być śmieszną, ale byłaby niezbyt rycerską. Czy tak nie jest, kto może ręczyć?
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.