warszawska ciekawość. Pytania: kto? co? jak? dlaczego ta tajemnica? krążą z ust do ust, a reporterowie pism peryodycznych, którzy z dumą twierdzili dotąd, że nic nie ukryje się przed ich wzrokiem, wyznają ze wstydem, że na powyższe pytania nie umieją dać odpowiedzi. Przypuszczano początkowo, że będzie to zakład filantropijny, którego założyciele, trzymając się zasady: „niech nie wie lewica, co daje prawica“, ukryli swe nazwiska, powodowani ewangeliczną skromnością. Przypuszczenie to jednak nie utrzymało się długo, wobec wieści o dość wysokiej opłacie, której zakład ma żądać za pobieraną naukę, a która przy większej zwłaszcza ilości uczennic, nie tylko pokryć może koszta, ale nawet przynieść założycielom pewien czysty dochód.
Tajemnica pozostała więc tajemnicą. Nie pomogło nawet i to, gdy na tle tej ciemnej mgły zarysowały się wreszcie pewne kontury, które, występując z pomroki, coraz wyraźniej, pozwoliły w końcu rozeznać rysy pana Feliksa Łojko, jako delegowanego zakładu. Wiemy nakoniec, kto jest delegowanym, ale po staremu nie wiemy, kto jest założycielem, a nie wiemy tembardziej, że, ktokolwiek byłby delegowanym, nazwisko jego nie może tu dać żadnych objaśnień, osoba zaś pana F. Ł. nie chce.
Cicho wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie? co to będzie?