Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

krawacona, ozdobna wielkim białym gorsem, (mowa o mężczyznach), wypomadowana, świeża, uśmiechnięta, i poczyna z przymrużonemi oczyma płynąć do środka, pochylając się jednostajnie i powtarzając nieśmiertelne: „pardon!“ przy każdych kolanach, o które zawadza po drodze. Mniejsza już o to, że figura owa gniecie ci kapelusz lub następuje na palce, ale robi się szmer, nie słyszysz, co mówią na scenie, i tracisz wątek sztuki. Twój wiejski temperament oburza się i radbyś wybuchnąć przeciw takiej niedelikatności; chętniebyś pokazał drogę po swojemu takiemu śmiałkowi, gdyby nie to, że rozbraja cię owo „pardon“, wymówione z wzorowym akcentem, grassejowane czysto po parysku i zdradzające kogoś z wyższych sfer towarzyskich. Toż samo dzieje się i w końcu sztuki. W chwili, gdy twa ciekawość najbardziej jest naprężoną, w chwili, gdy Numa tuż, tuż ma umrzeć lub też podać rękę uszczęśliwionemu Pompiliuszowi, a ty ze wzruszeniem słuchasz pięknego sensu moralnego, wypowiadanego przez ojca lub opiekuna nowożeńców, raptem publika zrywa się z miejsc, nakłada kapelusze i odwraca się do sceny w ten sposób, że najlepsi artyści mówią do jej pleców. Zwyczaj to iście barbarzyński, dowodzący braku szacunku dla artystów i sztuki, na który zresztą powstałbym w stylu filipik demostenesowych lub cycerońskiej: „contra Catilinam“, gdyby nie to, że pi-