wierszowania i pewnej lekkiej potoczystości w opowiadaniu. Miejscami trafiają się nawet ustępy, wypowiedziane dość artystycznie, ogół jednak odznacza się dykcyą szarą i pospolitą, tem tylko różną od prozy, że rozmierzoną na rytm i wiązaną na końcu wierszy rymami. Autorce brak fantazyi, brak daru poetycznego widzenia rzeczy, a stąd i owych kwiatów mowy, wyrastających naturalnie na gruncie natchnienia. Wyobraźnia autorki nie okazuje tu tej siły twórczej, która myślom nadaje prawie zmysłowe kształty zewnętrzne, a idee w obrazy zamienia.
Tam, gdzie autorka przypomina sobie nawet, że pisze utwór poetyczny, a zatem wymagający obrazowości, tam nawet porównania jej, jako nie płynące z fantazyi, lecz wytworzone sztucznie rozumem, stają się albo dziwaczne, albo poprostu śmieszne. Oto np., opisując nocne niebo, pokryte czarnemi chmurami, autorka na str. 38 powiada, że wyglądało:
„…jak arkusz szarawej i grubej bibuły,
Plamami atramentu gęsto zawalane.“
Zaiste, plastyka to bardzo dziwaczna; wyznać jednak należy, że podobnych porównań nie jest wiele. Wogóle największą wadą autorki nie są śmieszności i dziwactwa, jakie tak obficie znajdują się w chybionych tworach poetyckich. Autorka ma nadto wiele trzeźwości, by z wiedzą