sza jest tak chowaną, aby mogła i umiała podołać ciężkim obowiązkom matki? Autorka na powyższe pytania odpowiada stanowczo przecząco i modo exempli przedstawia wszem wobec i każdemu zosobna „Zyzia“, jako żywy i z życia wzięty dowód, że często bywa inaczej.
Ten „Zyzio“, syn bogatych przemysłowców, państwa Domeckich, jest to sobie gagatek, jakich tysiące kręci się po świecie, ot taki mamin synek, któremu zawsze wszystko było wolno, którego psuła i pieściła matka, a ojciec, jeżeli nie psuł, to przynajmniej psuć nie bronił, bo zajmował się nie synem, ale fabryką, a zresztą we wszystkiem żonie ulegał.
Sztuka rozpoczyna się w chwili, w której gagatek wraca z Paryża, gdzie bawił dla studyów nie medycznych wprawdzie, bo znieść nie mógł dyssekcyi, nie prawnych, bo czuł dziwny wstręt do kodeksu Justyniana, nie agronomicznych nakoniec, bo nie, ale dla studyów… których sam sobie nie umiał przypomnieć, ani nazwać, kiedy go o to pytano. Ale Zyzio przywiózł natomiast z Paryża, jeżeli nie naukę, to co innego, a mianowicie dobry akcent, paryski szyk i nakoniec przyjaciela, barona Szerszenia herbu Truteń, który pomagał mu stawiać pierwsze kroki na szerokiej drodze szyku, komfortu, hulatyki i wysokich znajomości.
Wkrótce też okazały się praktyczne skutki paryskich studyów. Matka znalazła Zyzia
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/287
Ta strona została uwierzytelniona.