niezrównanym, niedoścignionym ideałem dobrego tonu i skończoności; wycałowała, wypieściła; ojciec, za namową mamy, kupił mu wioskę, i Zyzio począł gospodarować, nie na roli wprawdzie, ale na zielonym stoliku, ciągle pod przewodnictwem światłego barona Szerszenia.
Gospodarstwo takie szło dobrze; nakłady jednak o tyle przenosiły dochody, że wkrótce trzeba było zaciągnąć jeden dług, drugi, trzeci, dziesiąty; aż wreszcie przychodzi chwila, w której lichwiarz odmawia pieniędzy, a tu dług karciany, albo, jak się mówi w języku rycerzy zielonego stołu: „honorowy“ spłacić trzeba natychmiast, Zyzio tedy wpada w kłopoty nie żartem. Matka, której spowiada się ze wszystkiego, pociesza go wprawdzie, pieści i uspakaja, jak może. Jej się to zdaje bardzo naturalnem, że „robaczek“ przegrał w karty. Ma wprawdzie tysiąc rubli, ale to na srebro dla swojej córki, a siostry Zyzia, która właśnie wychodzi za mąż za pana Jerzego, obywatela z Gostyńskiego, wielkiego miłośnika buraków. Cóż więc robić? Matka nie wie, ale syn wie, bo kiedy matka, wychodząc, zapomina u niego na stole owego tysiąca rubli, synalek przyswaja je sobie bez ceremonii, czyli, mówiąc poprostu, po krótkiej walce z sumieniem, kradnie je z matczynego pugilaresu.
I oto gotowa katastrofa. Scena, która następuje po kradzieży, pomimo wysokiej niekon-
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.