Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/307

Ta strona została uwierzytelniona.

A widząc, że młodzi stoją, jakby rażeni piorunem, wykrzykuje głosem, w którym, obok radości, dźwięczą łzy:
— No, Józiu! no, Stanisławie! dalej! Rzuć mu się ty, moja koteczko, na szyję, to twój mąż! a ty, Stanisławie… to twoja żona!
I młodzi, odurzeni szczęściem, na wpół bezprzytomni, zachwyceni, niby wniebowzięci, padają sobie w objęcia i… kurtyna spada.
Sytuacya to istotnie wzruszająca, i krytyk, zarówno jak każdy inny widz, nie może się otrząsnąć z pod pewnego uroku, pod wpływem którego mimowoli gotów przebaczyć wszystkie błędy sztuce i autorowi. Mimo psychologicznie fałszywych jej motywów, mimo moralnie niebezpiecznych środków, jakimi posługuje się stary Janikowski, wszystko tu, wedle woli autora, kończy się dziwnie pięknie i szlachetnie. Gdyby tę sztukę napisał jaki francuski autor, dopierożby osolił i opieprzył tak sam przebieg działania, jak i zakończenie! Na francuskim gruncie sztuka ta musiałaby być dramatem. Józia upadłaby niezawodnie i została heroiną à la Dumas syn, heroiną, za której upadek, wedle tego autora, odpowiada społeczeństwo, prawo, mąż, mer miasta, Kain, małpy z krainy Nod, słowem: wszyscy, tylko nie ona sama. Oczywiście, gdyby Józia raz upadła, komedya byłaby już nie komedyą, tylko dramatem, z o-