Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/316

Ta strona została uwierzytelniona.

Sztuczka, bez pretensyi wprawdzie, ale mierna do wysokiego stopnia i równie nudna, jak mierna. Bogaty wujaszek, którego nie zna ani jedna z osób, do familii jego należących, przyjeżdża do kraju i podaje się nie za siebie, ale za egzekutora testamentu zmarłego niby bogacza, który cały swój majątek zapisał najnieszczęśliwszemu ze swoich krewnych. Naturalnie nieszczęśliwi, a pragnący otrzymać milionowy spadek krewni poczynają się schodzić jedni za drugiemi. Ma to być niby galerya portretów, czy typów, które oglądamy z kolei. Naprzód więc widzimy pijaka, potem złotego młodzieńca, potem nauczyciela tańców, potem aktorkę, potem woltyżerkę z cyrku, a potem jeszcze czułą i cnotliwą parę, która nakoniec otrzymuje względy i miliony wujaszka. Czytelnik łatwo sobie wyobrazi, ile jest miłej rozmaitości w tem kolejnem wprowadzaniu spadkobierców; ktoś dzwoni, sługa melduje, pan z powagą wygłasza słowo: prosić, i z za drzwi wyskakuje nowa lala. Ta ceremonia powtarza się z największą dokładnością, ośm czy dziewięć razy z kolei tak że widz z coraz wzrastającym niepokojem mimowoli zadaje sobie pytanie, jak prędko wszystko to się skończy, i czy czasem autorowi nie na dłużej wystarczy konceptu, niż jemu cierpliwości? Istotnie, niema żadnej dobrej racyi, dla której sztuka ta miałaby się kończyć kiedykolwiek; zupełny brak akcyi u-