powiew prawdy i prostoty odwiał tę plewę, a tak szczęśliwy wypadek nie zaszedł dotąd.
Panna Iza więc rozdawała koszyk za koszykiem. Ona miłość uważała za coś więcej, niż za etykietę salonową; małżeństwo za coś więcej, niż prosty układ rodzinny, a tymczasem ciotunia swatała zupełnie prozaicznie.
I oto co tydzień przywożono pannie konkurenta, niby „bażanta na półmisku“. Młodzieniec wchodził, kłaniał się, robił słodkie, jak figi, oczy, zacierał ręce, chrząkał, zaczynał rozmowę w klasyczny sposób od pogody, udawał zajętego, a nawet zakochanego; w rzeczywistości nudny był i pospolity, przykrojony tak na miarę krawca, jak każdy inny pomiot salonowy, znudził więc panienkę, rozgniewał i po jednej wizycie uciekał, jak zmyty, aby się już więcej nie pokazać.
Próby te, powtarzane dość często, martwiły jednak biedną Izę, i właśnie widzimy ją, zagrożoną podobnem zmartwieniem w chwili, gdy się zaczyna sztuka.
Ciotunia układa nowe małżeństwo: za chwilę ma przyjechać pan Radca, dawny jej znajomy, z synem swoim Roderykiem, który ma być nowym „bażantem na półmisku“. Ciotunia zrzędzi i prosi: A moja Iziu, ubierz się, a bądź grzeczną, a bądź uprzejmą, a Iziu, Iziu! A tymczasem Izia kręci się, śpiewa, trzepie i obiecuje, że, jak tylko pan Roderyk się pokaże i za-
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.
— 100 —