arystokracyi szorstki dolnosaski chłop, Voss, śpiewa przez usta radcy-chłopa, któremu dumny radca-baron wymawiał nizkie pochodzenie:
Tak, mój panie baronie, mój ojciec pasł świnie,
Gdybyś mu był synem, pasłbyś je i ninie.
I nie ma się wydawać rzeczą ani dziwną ani na historyozoficzne rozmyślania zasługującą, że reakcya umysłów objawiła się najpotężniej i najpotężniejszych znalazła przedstawicieli tam, gdzie stosunkowo i opór był najcięższy. Chcę tu mówić o Szyllerze i o Karolu, księciu wirtemberskim. Ten ostatni to w swoim rodzaju typ czystej wody. On to przecie więził Schubarta, on rządził tak, że nadmiar despotyzmu pozwala go chwilami o pomieszanie zmysłów posądzać; on to przecie dopuszczał się takich wybryków, że aż kuryer, wysłany z imienia cesarza, musiał publicznie ujmować się za ludem, a strofować i grozić władcy. Była to dziwna mieszanina konserwatysty, głupca i tyrana. A jednak niedźwiedź ten miał okruchy dobrego serca, cóż, kiedy nawet wówczas, gdy chciał głaskać, głaskał tak, że zdzierał skórę. Chciał być ojcem swego ludu, na nieszczęście rozumiał, że obowiązek ojcowski polega na ćwiczeniu skóry kochanych dzieci. Niezawodnie był mniej nikczemny od współczesnych mu książąt, ale między współczesnymi nie było chyba ani