Że zresztą dzisiejsze nasze stosunki społeczne, nasze obyczaje, nasze wady są dostatecznie barwiste, aby dostarczyć materyału do komedyi większej, satyrycznej i tendencyjnej w najobszerniejszem znaczeniu tego słowa, dowodem utwory zgasłego przedwcześnie Narzymskiego, dowodem niektóre utwory Fredry (syna), E. Lubowskiego i wreszcie sztuka Zygmunta Sarneckiego, p. t. „Febris aurea“.
Sztuka ta nie była napisana w ostatnich czasach. Może przed pięciu lub sześciu laty była drukowana w „Gazecie Warszawskiej“ i jednocześnie oddana reżyseryi naszych teatrów warszawskich. Ale reżyserya, jak to reżyserya! Czasem sztuki, oddane jej i przyjęte, czekają po kilkanaście lat na przedstawienie, reżyserya bowiem wiecznie trzyma się zasady, że trzeba czekać:
„....aż się przedmiot świeży,
„Jak figa, ucukruje, jak tytoń, uleży.“
Tem się nawet tłómaczy upadek naszego komedyopisarstwa. Czyż bowiem opłaci się autorowi napisać sztukę, być wynagrodzonym za nią, jak nie można gorzej i jeszcze czekać lat kilkanaście na jej przedstawienie. W takim stanie rzeczy czyż nie lepiej jest dla niezamożnego komedyopisarza wystarać się o miejsce, dajmy na to, w jakim kantorze bankierskim, w jakiemś towarzystwie ubezpieczeń od ognia lub wody, czyż nie lepiej zostać p. o. młodszego po-