to przedstawienie Zachodu Słońca jest jedną łaźnią śmiechu dla Warszawiaków, którzy zachwycają się sztuką dla artysty, a artystą dla niego samego.
Czasy ogórkowe, t. zw. „la saison morte“, kończy się dla Warszawy. Poczyna się ruch w świecie towarzyskim, artystycznym i literackim. Teatrom przybywa widzów, miastu ludności, pismom prenumeratorów, słowem: poczynamy żyć, poruszać się i dość wesoło oczekujemy zimy.
A propos świata literackiego. Zdarzył się w nim wypadek, który rozgniewał piszących, a powinien był rozśmieszyć wszystkich i w najlepszym razie dostarczyć materyału felietonistom. Czytelnikom naszym musi być znane nazwisko i działalność dobrego zresztą filologa, p. Baudouina de Courtenay. Otóż ten dobry filolog, pan de Courtenay, ma jedną maleńką wadę, t. j. wyobraża sobie, co zresztą często w młodym wieku się przytrafia, że jest postacią europejską, o którą siedm miast, jak ongi o Homera, z czasem kłócić się będzie. Był taki wypadek. Pan Baudouin pracował nad dyalektem Słowian, mieszkających nad rzeką Rezyą w prowincyi Udine, stanowiących część byłego nie królestwa wprawdzie, jak twierdzi pan Baudouin, ale byłej Rzplitej Weneckiej. Język ten odznacza się tem, że ma harmonię samogłosek. Mówi się np. żanà — 3 p. l. p. żoenoè i t. p. Oto i „Gazeta
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.
— 204 —