ale gazu. Sztuka jego to sztuka cieplarniana, chociaż wykwintna roślinka, którejby wyparła się natura. Młodzieńca, który będzie czytał jego utwory, nie przejdzie dreszcz zapału, nie uleci mu dusza na skrzydłach wyobraźni „ponad gwiazdy i planety“, i ani do głowy mu przyjdzie „ludzkości całej ogromy przenikać z końca do końca“. Feuillet nie zachwyci i nie porwie nikogo. Mimowoli przychodzą na myśl słowa poety:
Jego dźwiękiem, jego mową
Nie odetchnie pierś szeroka,
Nie pomyśli jego głową,
Skier nie weźmie z jego oka.
Przeciwnie: dzielna, surowa, męska dusza odepchnie taką sztukę, która rozhartowywa serca, miękczy obyczaje, zniewieścia umysły, łatwo upaja, jak narkotyk, ale, jak narkotyk, osłabia. Kto dla swego ogółu czuje potrzebę Tyrteuszów, ten będzie pogardzał Feuilletami. Feuillet zapomniał, że poza kobietą, poza fizyologią jej popędów, poza miłostkami salonów, poza przeciwnemi naturze namiętnościami i wyrafinowaniem zepsucia jest świat inny, szeroki, jasny, powietrzny, gdzie świeci słońce, księżyc i gwiazdy. Czy nie dochodziły go głosy z tego innego świata? czy nie dochodził go szum mórz, wichrów i lasów, a czasem okrzyki bojowe, czasem śpiew słowików lub fujarka pastusza?