Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.
—   267   —

dzie przeżyć własną wielkość, własną sławę i własne wielkie wspomnienia?
Coraz większe tłumy zbierały się przed teatrem. Wśród obcych ludzi dostrzegłem i swojskie twarze, Poznańczyka Krzyżanowskiego, Piotrowskiego, Galicyanina inżyniera Bielawskiego, doktora Pawlickiego, Horaina i wielu innych. Trudno uwierzyć, jaką wagę przywiązywali wszyscy do tego wystąpienia. Nie była tu już sprawa pojedyńczej artystki, była to sprawa ogólna, kwestya klęski lub zwycięstwa. Kto zna lud amerykański, ten zrozumie, że tak było; krótko mówiąc, chodzilo tu o chwałę nową lub pełną wstydu przegraną.
Dlatego też, w mroku nocy i przy świetle gazu, wydawali mi się wszyscy dziwnie poważni. I im też same myśli przychodziły do głowy. Ściskali w milczeniu moją rękę. W miarę nadchodzącej godziny, coraz większe ogarniało nas wzruszenie. Począłem wypytywać o szczegóły, które poprzedzily wystąpienie.
Było wiele wskazówek złowróżbnych. Nie spodziewano się, aby teatr był napełniony. Ludzie tu niechętni. Chodzą do teatru, chyba że przyjeżdża gwiazda z ustaloną reputacyą. Znakomitości europejskie nic tu nie znaczą. Powagi europejskie nie są tu powagami. Dla Amerykanów istnieją Stany Zjednoczone, a dopiero poza Stanami kraje, okolice cywilizacyjne, uczeni i artyści, „comme de raison“, mniejszej