ziemska muzyka, po wszystkich zakątkach teatru. W oczach rodaków zabłysły łzy… O! już było zwycięstwo! zwycięstwo wielkie, w rocznikach polskiej sztuki niesłychane. Gdy skończyła, cisza trwała jeszcze przez chwilę, jakby publiczność nie zdołała się ocknąć odrazu z upojenia. Potem… trudno opisać, co się stało. Burza prawdziwa oklasków, okrzyków, nawoływań. Zimna z natury publiczność uniosła się do tego stopnia, iż potem dziennikarze mówili mi, że, jak Ameryka Ameryką, nie pamiętano takiego entuzyazmu. Nieszczęśliwy Maurycy Saski pięć razy zaczynał swój frazes i pięć razy nie mógł go skończyć. Aktorowie sami byli zdziwieni. Tu publiczność zwykle nie oklaskuje nikogo. Artystka sama nie spodziewała się niczego podobnego. Po skończonym akcie wyszła rozrzewniona i upojona. Teatr wył, ryczał, klaskał, tupał. Mężczyźni odbierali swoim „ladies“ bukiety i ciskali je na scenę; starzy rodacy nasi płakali, jak male dzieci; słowem, oczywistość przeszła wszelkie nadzieje i wszelkie oczekiwania.
Nadeszły następne akty. Ale był to już tylko szereg niesłychanych tryumfów. Jak żyję, nie widziałem artystki naszej, tak grającej. W porywie natchnienia przeszła sama siebie. Czar najprawdziwszej poezyi płynął z niej i porywał w siódme niebo słuchaczów. Nie była to już Helena Modrzejewska, była to Adryanna, rze-
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.
— 271 —