czywista, rozrzewniająca, rozkochana Adryanna. W antraktach można było dopiero ocenić wrażenie, jakie wywarła na publiczności. Słowa „splendid! splendid!“ rozlegały się naokoło. Wyrażano głośno niewiarę w to, że uczyła się dopiero od ośmiu miesięcy po angielsku. Reporterowie gazet latali, jak szaleni, nasłuchując, co mówi publiczność. Pułkownik Hinton, redaktor „Evening Post“, przybiegłszy do jednego z naszych rodaków, wykrzyknął z czysto amerykańskim entuzyazmem: „Now she is worth 200,000 dollars!“ (Teraz ona już ma 200,000 dolarów). Słyszałem na własne uszy, jak mówiono, że, chociaż w jej angielszczyźnie jest pewien odcień obcy, to jednak powinna wszelkiemi siłami starać się go zachować, bo to jest „wcielona słodycz“. Nadszedł akt ostatni. Adryanna ukazuje się w bieli, z rozpuszczonymi włosami. Całowała już zatrute kwiaty, nadesłane przez rywalkę. Co za rozpacz, co za wcielenie boleści malowało się w każdem słowie artystki! Ta wiotka postać, łamiąca się pod nadmiarem pogardy i zdrady, ten wcielony kwiat poezyi, który ma zwiędnąć zawcześnie, ścisnął wszystkie serca nieopisanem uczuciem pognębienia. Wtem wchodzi Maurycy Saski. Przynosi jej miłość, życie oddaje ręką własną. Adryanna rzuca się ku niemu z okrzykiem „Maurice!“ Tym jednym wykrzykiem artystka podbiłaby całą publiczność. Nigdy nie słyszałem
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/274
Ta strona została uwierzytelniona.
— 272 —