czynić wypada w takiem położeniu bankierowi? Uczciwy przykłada w takim wypadku lufę do skroni, nieuczciwy wynajduje dwa źródła ratunku: jedno urojone — nafta, drugie rzeczywiste — łatwowierność karmazynowego szlachcica. Silber zatem postanowił ratować się kosztem hrabiego, którego ruina była mu jeszcze i z innych względów potrzebna. Miał on, jak wiemy, syna, młodego Silbera, hulakę, kosterę, wartogłowa, a nawet skończonego łotra, który nie wahał się fałszować wekslów, ile razy potrzeba mu było pieniędzy. Ojciec, stary Silber, pogardza nim, nazywa go idyotą, dla którego niemasz pod słońcem niczego, prócz złota, gromi go za marnotrawstwo, rzuca mu w twarz nazwę fałszerza, a wreszcie (o logiko silberowska!) po tych wszystkich gromach i wyrzutach oświadcza, iż:
......nie chcąc stanąć przed dnem kasy pustem,
Poszedłem twoim śladem: zostałem oszustem.
I tu objaśnia synowi, w jaki sposób ma zamiar oporządzić kieszeń starego karmazyna. Przyznacie, czytelnicy, że zakończenie dziwne. Jeżelić miał tak skończyć, to pocóż było poprzednio prawić morały? Tu papa godny syna, „rodem kurki czubate“, syn godny papy, i obaj nie mają sobie nic do wyrzucenia. Jeżeli kto ma coś komu do wyrzucenia, to chyba logika mogłaby stawiać zarzuty takim figurom, ale logika, tak