by przynajmniej zostawiono mnie wśród moich cierpień w spokoju, ale… pan wiesz?…
Uciął nagle, a potem dodał:
— Ach, jak to boli, jak boli!
— Nie mówmy o tem — rzekłem. — I któż to wolny jest od szkalowań i nienawiści ludzkiej?
Chęciński uśmiechnął się smutno.
— Ha! to i nie mówmy. Taki już jestem zmęczony, że wolę o niczem nie myśleć, jak tylko o spokoju. Ach! doprawdy, bardzo jestem zmęczony, bardzo zmęczony. Potrzeba mi spoczynku, odetchnienia. Co to za słodka rzecz, co to za rozkosz — spokój i spoczynek. O! gdyby się Bóg zlitował nade mną i zesłał spokojność i spoczynek na moją biedną głowę!…
— Daj Boże — rzekłem, ściskając mu rękę na znak pożegnania.
We dwa tygodnie po tej rozmowie tłumy ludu zgromadziły się przed kościołem Przemienienia Pańskiego. W kościele brzmiały smętne śpiewy choralne, migotały płomyki świec; smutno było, cicho i poważnie; na środku kościoła, na katafalku stała, otoczona rzędami świec, trumna, na żółtawej blasze której czytałeś napis; Jan Chęciński.
Ach tak! więc znalazł spokój ten skołatany duch, upadający z trudów i zmęczenia, znalazł ów spoczynek i ów spokój, do którego tęsknił, którego pragnął tak gorąco i o który prosił
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.
— 43 —