Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.

bie życzyć, faktem jest, że napływ ten się zmniejsza. Gorączka wychodźtwa, również jak i warunki, które ją powodują, są to rzeczy przemijające, które, doszedłszy do swego „maximum”, następnie słabieją. Mówiąc nawiasem, dla kraju macierzystego jest to okoliczność arcypomyślna. Ale nie o to mi chodzi. Z mniejszym napływem nowych przesiedleńców wynaradawianie dawniejszych będzie postępowało coraz szybciej. Przytem wszelkie wychodźtwo składa się przeważnie z mężczyzn, którzy, nie znajdując dość kobiet swojej narodowości, biorą za żony miejscowe. Otóż nie znam ani jednego Polaka, żonatego z Niemką lub Amerykanką, któregoby dzieci umiały po polsku. Nie wyłączam nawet i inteligencyi. Jest to nieuniknione. Dzieci takie nie mogą już czytać pism ani książek polskich, nie mogą chodzić do szkół parafialnych, a choćby nawet chciały i nauczyły się po polsku, nie będzie to już ich język domowy. Osady czysto polskie, jak: Radom, Częstochowa i t. p., będą zapewne trzymały się dłużej, ale i te, prędzej czy później, czeka los jednakowy. Rzeczą jest niezaprzeczoną, że ludność uboższa dostaje się pod wpływ bogatszej, a tak Niemcy, jak i Amerykanie, bogatsi są od Polaków i oświeceńsi. Jedynym środkiem ratunku byłoby zjednoczenie się organiczne, takowe zaś jest niemożliwe. Zresztą, nikt się obecnie myślą tą nie zajmuje. Bębnią czasami w ten bę-