śliwie, że zabiłem go na miejscu. Kula strzaskała mu wierzchnią część karku wraz z kręgami szyjnymi. Ale, gdym dla pewności, zeskoczywszy na ziemię, dobijał go jeszcze kilku pchnięciami noża, z poblizkiego krzaku ruszył się drugi, który utaił się po strzale i, zaślepiony wściekłością lub trwogą, ruszył wprost na mnie. Zaledwie jednak miałem czas przyklęknąć, przysłoniwszy jedną ręką oczy, drugą trzymając straszliwy „bowie-knife”, gdy w powietrzu świsnęło lasso, rozległo się jakby uderzenie biczem; schwytany za szyję zwierz, beknął chrapliwie, zwinął się w kłębek i, odbijając się, jak piłka, od kamieni i gruntu stepowego, porwany został jakby wichrem w step przez metysa Smitha. Drugi przewodnik, Bull, schwytał tymczasem mego konia, z którego zsiadłem dla dobicia mojej ofiary, a który, w chwili gdym przyklęknął, uciekł i galopował w kierunku karawany. Ten najpiękniejszy rzut lassa, jaki kiedykolwiek widziałem, uchronił mnie co najmniej od licznych pokąsań i zadrapań ręki, które zresztą raz już musiałem przecierpieć w górach kalifornijskich. Życiu myśliwca, uzbrojonego w nóż, właściwie mówiąc, rzadko zagraża niebezpieczeństwo, chyba w razie zupełnej utraty przytomności. Ryś, dziki kot i jaguar rzuca się zwykle na oczy, że zaś te przysłania się w takim razie ręką, zwierz chwyta się pazurami i zębami, a zanim poprzedziera ubranie, kilka
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.